wtorek, 9 lipca 2013

Szkoły Steve'a Jobsa - rewolucja w Holandii

Ciekawie wygląda porównanie ostatnich newsów dotyczących szkół w różnych krajach. W Polsce rodzice bronią sześciolatków przed szkołą jak kiedyś powstańcy niepodległości, brytyjskie pięciolatki mają uczyć się programowania, a później drukowania 3D, a w Holandii powstają szkoły "Steve'a Jobsa".
W połowie sierpnia rozpoczyna się rok szkolny i w Holandii poza setkami tradycyjnych szkół swoje drzwi także otworzy jedenaście całkowicie nowych szkół - bez tablicy, kredy, ocen, planu lekcji, piór, wyznaczonych zajęć, nauczycieli, za to z iPadem każdego dziecka i mottem "myśl inaczej" przyświecającym wszystkiemu. Około tysiąca dzieci w wieku do 12 lat już za parę tygodni zacznie naukę w takich rewolucyjnych szkołach, które będą otwarte od 7:30 do 18:30 każdego roboczego dnia, a dzieci mogą przychodzić i wychodzić o dowolnej porze, pod warunkiem, że będą w szkole pomiędzy 10:30 a 15:00. Jedynie Boże Narodzenie i Nowy Rok zmuszą szkoły do zamknięcia. Rodzice będą mogli w dowolnym terminie pojechać z dziećmi na wakacje, a dziecko nie opuści żadnych lekcji, bo... w szkole nie ma lekcji. Ta ostatnia zmiana zresztą w Holandii sama w sobie jest rewolucją, bo tutaj nie można z dzieckiem pojechać na wakacje, kiedy się chce. Rząd decyduje, kiedy która prowincja ma ferie (4 razy do roku) i wtedy oczywiście hotele, campingi, przeloty itp znacznie drożeją.
Każde dziecko będzie wyposażone w iPada, którego oczywiście będzie mieć ze sobą w domu i pewnie na wakacjach też, więc można powiedzieć, że nauka/szkoła będzie trwała cały czas. Dzieci będą mieć mnóstwo edukacyjnych aplikacji, ale także gry i same będą decydować o tym, co robią. Aplikacje służące do nauki mają być bardzo podobne do gier i dzieci same z siebie mają z nich korzystać, w ogóle do tego niezmuszane. Oczywiście rodzice i nauczyciele będą informowani o tym, ile czasu dziecko spędziło w jakiej aplikacji i jakie robi postępy. Jeśli dane dziecko robi słabe postępy np, w artymetyce, to podsunie mu się kilka innych aplikacji matematycznych, które być może lepiej jemu spasują. Co sześć tygodni nauczyciele i rodzicę będą się spotykali (osobiście albo poprzez telekonferencję na skype) i będą ustalać, czego dzieci mają się uczyć w następnym okresie. Rodzice, których nie stać na iPada mają dostać dotację.
Oczywiście taka szkoła nie posadzi nieruchomych dzieci przed świecącymi ekranami na całe dnie. Sporą część czasu dzieci spędzą tak jak w dotychczasowej szkole - będą rysować (na papierze!), budować struktury z klocków, bawić się fizycznie, gonić, rzucać zabawkami itp.
Co ciekawe, do podstawowych zadań szkoły nie należy nauka odręcznego pisania. Najważniejsza jest nauka arytmetyki, czytania i rozumienia tekstu, a pisanie odręczne spadło na dalszy plan. A co z nauczycielami? Nowe szkoły całkowicie odrzucają wizję nauczyciela stojącego przed klasą i wykładającego materiał. Nauczyciele mają nie przeszkadzać dzieciom, ale nadzorować ich zabawę i tylko w wyjątkowych przypadkach prowadzić lekcje.
Jest to wyjątkowa zmiana i może się nam wydawać bardzo rewolucyjna, ale warto przypomnieć sobie, jak wyglądały szkoły 100 lat temu - z lampami naftowymi, kałamarzami i biciem dzieci (właśnie obok zdjęcie z holenderskiej szkoły z początku poprzedniego stulecia). Przy tych dość wizjonerskich pomysłach z brytyjskich i holenderskich szkół, polska akcja "ratujmy maluchy" bardziej pasuje do roku 1913, a nie 2013.