sobota, 31 października 2009

Halloween czy Wszystkich Świętych?

Pytanie tytułowe brzmi - co obchodzi się w Holandii? Halloween czy Wszystkich Świętych? Odpowiedź jest prosta - nie świętuje się tu ani jednego, ani drugiego :)
Nie licząc dnia królowej, Holendrzy są dość powściągliwym i spokojnym narodem. Cenią też swoją kulturę i tradycje, dlatego nie kopiują jak małpy anglosaskich zwyczajów. Tradycyjne Halloween znane z amerykańskich filmów tutaj nie istnieje. Dzieci nie chodzą po domach, zbierając słodycze, ludzie nie dekorują swoich domów. Amsterdam jednak jest najmniej holenderskim miastem Holandii, dlatego też można czasem zobaczyć tam cuda, jak na zdjęciu obok - udekorowany samochód z trumną na dachu, bynajmniej niebędący karawanem :)
Nie ma tu polskiej tradycji masowego zabijania się na drogach, odwiedzania cmentarzy akurat tego dnia (dla wielu to jedyny dzień w roku, kiedy są na grobach bliskich), a pierwszy listopada jest w Holandii normalnym roboczym dniem.
Nigdy mi się nie podobało szaleństwo ogarniające Polaków o tej porze roku. Ludzie tkwią w wielokilometrowych korkach albo stoją godzinami w przepełnionych pociągach, kupują potem kwiaty na groby bliskich, które i tak zaraz ktoś ukradnie i sprzeda następnym. Przed cmentarzami podczas święta zadumy kwitnie komercja - można kupić grillowaną kiełbasę, słodycze, brakuje chyba tylko piwa. Po święcie zostają tony śmieci i grubo ponad setka trupów na drogach (nie licząc narodowego sportu - kilku tysięcy pijanych kierowców). Jednak, co muszę przyznać, wieczorem, o zmroku, cmentarz oświetlony aurą tysięcy zniczy i przesycony wonią parafiny ma w sobie coś magicznego. Jest to niezapomniane i sentymentalne przeżycie, znane każdemu Polakowi od dzieciństwa, które na emigracji pozostanie niezaspokojone. Za wieloma rzeczami znanymi z Polski nie tęsknię, ale atmosfery wieczornego spaceru na cmentarzu we Wszystkich Świętych nic nie zastąpi.

poniedziałek, 26 października 2009

Marchewka - co ma wspólnego z Holandią?

Pewnie znacie to uczucie, gdy nagle dowiadujecie się czegoś nowego, ciekawego i zupełnie dziwnego o czymś, co znacie od dziesiątek lat. Dziś przeżyłem coś podobnego odnośnie zwykłej marchewki - okazuje się, że marchewkę, jaką znamy dziś, a dokładniej jej kolor, zawdzięczamy nikomu innemu jak Holendrom.
Otóż jeszcze kilkaset lat temu korzeń marchewki był biały, kremowy ewentualnie lekko fioletowy. Taka marchew rosła dziko i taka była też już uprawiana. Jednakże Holendrom na drodze odpowiednich krzyżówek udało się wyhodować odmianę o pomarańczowych korzeniach. Oranje jest kolorem narodowym Holandii, więc wkrótce holenderska rodzina królewska postanowiła, by od tej pory marchew była tylko pomarańczowa. Co ciekawe, cała Europa przejęła pomarańczowe odmiany marchwii i teraz w każdej polskiej zupie pływa coś holenderskiego :)

środa, 21 października 2009

Rozmach rowerowy

Zdjęcie obok zostało wykonane w ostatnie wakacje i przedstawia tablicę informującą o budowie mającej właśnie miejsce koło głównego dworca kolejowego w Haarlemie. Jest tam budowany podziemny parking rowerowy na 5050 miejsc i warsztat naprawy i renowacji rowerów na 1100 miejsc.
Te liczby nie robią takiego wrażenia, gdy się nie wspomni o tym, że Haarlem ma mniej niż 150 tysięcy mieszkańców! Średnio wychodzi jedno rowerowe miejsce parkingowe na mniej niż 30 mieszkańców. Dla takiego Krakowa parking koło dworca musiałby mieć 25 tysięcy miejsc rowerowych :)
Pomijam już fakt, że w Haarlemie ten podziemny parking jest budowany poniżej poziomu wód gruntowych, na co w Polsce byłaby tylko jedna odpowiedź: "nie da się". Poza tym Kraków to skansen archeologiczny i każde wbicie łopaty w ziemię jest "brutalnym atakowaniem polskości" i "niszczeniem korzeni narodu polskiego" - lenistwo i niedasizm najlepiej jest uzasadniać patriotyzmem :)
Wracając do Haarlemu - nie wiem, jakie są plany zagospodarowania przestrzeni obok dworca, ale bardzo możliwe, że ten budowany parking nie będzie jedynym, a tylko zastąpi część istniejących dzisiaj i łączna pojemność rowerowych miejsc postojowych koło dworca (podziemny parking plus naziemne) dojdzie do 10.000!

czwartek, 15 października 2009

Co Holendrzy jedzą? Lukrecja

Tym wpisem chciałbym zacząć cykl poświęcony holenderskiemu jedzeniu. Oczywiście Holandia leży w Europie i nie jest egzotyczną krainą, aczkolwiek istnieją ciekawe różnice związane z wszystkimi aspektami życia, także z jedzeniem.
Niedawno pisałem o sklepach spożywczych w Holandii, ostatnio do swoich obserwacji dodałem kilka nowych - Holendrzy w ogóle nie jadają kaszy, jedyną kaszą do kupienia tutaj jest kuskus, choć to nie jest tak do końca kasza :) Tak samo stosunkowo ciężko tutaj kupić zwykłą fasolę i groch. Jest jakiś dziwny zielony groch w pudełkach, ale fasoli (nie licząc puszek) nie idzie kupić.
Na zdjęciu obok jest bardzo typowy holenderski "słodycz" - dropsy lukrecjowe. Lukrecja znana jest także w Polsce, ale Holendrzy mają wręcz fioła na jej punkcie - dobra połowa wszystkich cukierów ją zawiera. Oni nawet żują korzeń lukrecji, czy piją herbatę lukrecjową, a to wszystko jest tak obrzydliwie słodkie, że mnie odrzuca. Koledzy w pracy, jeśli częstują jakimiś cukierkami, to tylko lukrecjowymi i już nauczyli się, że mi nie warto ich proponować, choć wciąż ich to dziwi - tak jak Polaka by dziwiło, że ktoś nie lubi czekolady albo krówek.
Cukierki lukrecjowe mają najczęściej czarny kolor i też da się je kupić w Polsce, jednak, całe szczęście, stanowią one naprawdę margines rynku polskiego. Następnym razem z Polski przywiozę sobie zapas ulubionych krówek :)

piątek, 9 października 2009

Wesele

Wczoraj było mi dane być gościem na weselu w Holandi, które było na tyle ciekawe, że uznałem go wartym opisania. Przypuszczam, że nie było to typowo holenderskie wesele, ponieważ pan młody był w połowie Grekiem (pani młoda miała eskimoskie korzenie, ale raczej nie sądzę, by wpłynęło to na przebieg imprezy) i chciał uwzględnić choć trochę zwyczajów i tradycji z kraju swojego ojca.
Wesele opisywane przeze mnie odbyło się w czwartek i nie jest to niczym dziwnym, ponieważ w Holandii większość takich imprez odbywa się od poniedziałku do czwartku. Przypuszczam, że ma to związek z tym, że wesela w piątki i soboty byłyby dużo droższe (nie tylko opłaty za restauracje, ale za urząd gminy też!), a wrodzone skąp... wrodzona oszczędność Holendrów raczej kieruje ich w stronę mniejszych kosztów.
Wszystko rozpoczęło się w kościele greckokatolickim, co jest raczej unikalne w Holandii (nie wyznanie, ale w ogóle fakt ślubu w kościele), po czym państwo młodzi pojechali do urzędu gminy się zalegalizować, następnie razem z "lepszymi" goścmi pojechali do restauracji na imprezę. "Lepsi" goście (rodzina i najbliźsi przyjaciele) mieli zapewnione jedzenie, a o godzinie 20:30 do imprezy dołączyli "gorsi" goście (głównie koledzy i znajomi), którzy bawili się do po północy tylko przy samych napojach, nie było nawet paluszków czy orzeszków ;) Niektórzy goście po imprezie pojechali do dajbliższego mcdrive, żeby cokolwiek zjeść ;)
Praktycznie nikt nie przyniósł kwiatów, prezentami były pieniądze i kartki z życzeniami. "Cena" zależy od tego, jak bardzo lubi się państwa młodych i oscyluje w granicach 15-25 euro od gościa. Przy wyjściu każdy dostawał mały drobiazg od państwa młodych jako pamiątkę imprezy.
Jako że było to pierwsze wesele, na jakim gościłem w Holandii, ciężko mi stwierdzić, które jego cechy są typowe dla tego kraju, ale mimo wszystko dla mnie było kolejnym i dość ciekawym doświadczeniem niesłowiańskiej kultury :)

czwartek, 1 października 2009

Holandia "zjada" Antyle Holenderskie

Już prawie rok temu pisałem, że Antyle Holenderskie przestają istnieć. Teraz mogę napisać więcej na ten temat, bo akurat wczoraj odbyło się spotkanie pomiędzy władzami Holandii i poszczególnych wysp wchodzących w skład Antyli Holenderskich, na którym ustalono, że 10.10.2010 państwo o nazwie Antyle Holenderskie ostatecznie przestanie istnieć. Trzy spośród jego karaibskich wysp - Bonaire, St Eustatius i Saba dołączą do Holandii, a co za tym idzie do Unii Europejskiej. Tego samego dnia Curaçao i holenderska połowa wyspy St Maarten staną się niepodległymi krajami (jak wcześniej Aruba) w ramach Królestwa Niderlandów.
A dlaczego o tym piszę? Już za rok, wszyscy mieszkańcy UE, w tym także Polacy, będą mogli polecieć na Karaiby bez paszportu, na sam dowód osobisty :) Jest to także dość interesująca sytuacja, kiedy była kolonia najpierw odzyskała niepodległość, a po kilkudziesięciu latach przyłączyła się do państwa-matki, może się mylę, ale wydaje mi się, że coś podobnego na świecie do tej pory się nie wydarzyło.
Poza tym wiąże się z tym kilka ciekawostek, jak na przykład taryfikować rozmowę telefoniczną z Amsterdamu do Bonaire - krajowa czy zagraniczna? No ale to oczywiście już wykracza poza temat tego bloga...