piątek, 25 września 2009

Holenderskie nazwiska

W Holandii istnieje ogromna ilość różnych nazwisk (ponad 100.000), ponieważ zostały one tutaj wprodzone stosunkowo niedawno, bo dopiero w 1811 roku poprzez wymuszoną rejestrację. Od tamtego czasu minęło dopiero kilka pokoleń, dzięki czemu tylko niewielka część nazwisk zanikła i większość przetrwała do naszych czasów. Historia holenderskich nazwisk jest bardzo ciekawa, polecam przeczytanie osobnego wpisu na ten temat, z którego dowiecie się, dlaczego niektórzy Holendrzy mają na nazwisko "siuśki" :)
Dużo holenderskich nazwisk zawiera przedrostek, najczęściej van, der albo van der (z kilkudziesięciu występujących w języku), który, co ciekawe, pisze się małą literą, np. Bastiaan van der Vaart. Przedrostek van może oznaczać pochodzenie z wyższych rodów, ale nie jest to regułą, bo może też wskazywać na pochodzenie z określonego miejsca. Ciekawą sprawą jest układ nazwisk w książce telefonicznej - w Holandii zawsze używa się literki głównego członu nazwiska, van Rijn (znad Renu)  jest pod literką 'r', natomiast w niderlandzkojęzycznej części Belgii przedrostek jest uwzględniany przy sortowaniu ('t Hooft jest pod literką 't').
Holendrzy mają umiłowanie do ozdobnych wizytówek. Każdy dom posiada wizytówkę z nazwiskiem (tu nikt się nie przejmuje ochroną danych osobowych), niektóre z nich są wręcz małymi dziełami sztuki, malowane, ceramiczne, płaskorzeźbione, mozaikowe, ułożone z kafelków... możliwości jest wiele. Inne nie mają większych wartości artystycznych, ale i tak są ciekawe - na zdjęciu właśnie przykład takiej wizytówki.

Mimo wielkej różnorodności nazwisk niektóre z nich występują jednak częściej niż inne, oto lista najpopularniejszych nazwisk w Holandii:
  • de Jong (młody)
  • de Vries (Fryzyjczyk)
  • Jansen (syn Jana)
  • van de/den/der Berg (ze wzgórza)
  • Bakker (piekarz)
  • van Dijk (z grobli/tamy)
  • Visser (rybak)
  • Janssen (syn Jana)
  • Smit (kowal)
  • Meijer/Meyer (farmer albo zarządca)
Jak w większości języków tutaj także są nazwiska związane z zawodami albo miejscami pochodzenia. Ciekawostką są nazwiska zwiazane z imieniem ojca (w Belgii to właśnie one należą do najpopularniejszych), były one (ujednoznaczniającym) dodatkiem do imienia osoby używanym w czasach, gdy nazwisk formalnie nie stosowano.

Zobacz też:
* historia nazwisk holenderskich
* najpopularniejsze imiona męskie w Holandii w latach: 2009, 2010, 2011, 2012 oraz 2013 
* najpopularniejsze imiona żeńskie w Holandii w latach: 2009, 2010, 2011, 2012 oraz 2013

czwartek, 10 września 2009

Holenderskie imiona - podsumowanie

Nie tak dawno pisałem o najpopularniejszych imionach w Holandii dla chłopców i dziewczynek. Wypadałoby także napisać ogólnie o przepisach i zwyczajach związanych z nadawaniem imion w krainie wiatraków.
W Holandii dziecko ma praktycznie dowolną ilość imion, szczególnie wśród katolików przyjęło się nadawanie dzieciom co najmniej dwóch imion, choć oczywiście tylko jedno z nich jest przeznaczone do codziennego użycia. Tradycyjnie katolicy stosują łacińskie imiona o hebrajskim rodowodzie (Catarina, Wilhelmus), protestanci natomiast preferują proste tradycyjne holenderskie imiona (Femke, Willem). W tej chwili połowa dzieci dostaje tylko jedno imię, około 1/3 ma dwa imiona, 17% trzy, 2.5% cztery, a tylko naprawdę niewielka ilość ma pięć albo więcej imion. Dla porównania - w Polsce można dziecku dać tylko jedno albo dwa imiona. To znaczy dać można więcej, ale urząd stanu cywilnego i tak zarejestruje najwyżej dwa. Holenderskie prawo pozwala na nazwanie dziecka dowolnie, o ile imię jest różne od nazwiska i nie jest obraźliwe.
Ciekawą sprawą jest to, że w Holandii zmieniały się imiona podczas biegu historii, podczas gdy w Polsce bardzo duża część imion jest prawie niezmieniona od początków państwowości. Pierwszym takim okresem w historii Holandii był okres germańskich imion, charakteryzowały się one dużą różnorodnością oraz (tak jak to jest teraz w Polsce) imię jednoznacznie wskazywało na płeć dziecka. Typowe imiona tych czasów to Adelbert albo Hildebrant. Od późnego średniowiecza zaczęły dominować imiona typowo chrześcijańskie (hebrajskie), jak np. Jan albo Piet (Piotr). Na popularność tych imion miało wpływ wierzenie, że patron (święty o tym samym imieniu) opiekuje się dzieckiem i wpływa na jego los.
Od końca XVII wieku aż do połowy XX wieku dominowały ścisłe reguły nadawania imion. Już podczas ślubu młodej pary wiedziano, jakie będą imiona ich dzieci - synowie mieli imiona po dziadkach, córki po babciach, ale tych reguł było bardzo dużo i określały imiona kolejnych dzieci we wszystkich możliwych sytuacjach, np. po śmierci jednego z dzieci, następne urodzone przejmowało jego imię itp. Bardzo silny był przesąd, że część osobowości człowieka odrodzi się w jego wnuku czy innym potomku noszącym takie same imię.
Po II wojnie światowej społeczeństwo holenderskie się bardzo zlaicyzowało i przestało się przejmować wieloma wierzeniami i tradycjami. Imiona chrześcijańskie stały się rzadsze, za to widzi się sporo imion obcego pochodzenia, także zapisanych fonetycznie, jak np. Maikel. Większość stosowanych obecnie imion jest bardzo krótka (z reguły jedna sylaba, rzadziej dwie) i są to najczęściej różne wariacje skróconych form innych imion, a czasem nawet radosna twórczość rodziców. Ważne jest też to, że w tej chwili imię niekoniecznie wskazuje na płeć dziecka.
W jednym z następnych wpisów: holenderskie nazwiska - różnią się one zdecydowanie od polskich :)

wtorek, 8 września 2009

Wiatraki

Wiatraki są nieodłączną częścią krajobrazu Holandii, kiedy dotarła tu maszyna parowa, zastała aż 11.000 pracujących wiatraków! Jednakże wiatrak nie jest wynalazkiem holenderskim - przyjmuje się, że trafił tu z terenów ówczesnej Persji w połowie XIII wieku. Na początku ich zastosowanie było bardzo tradycyjne - tylko mielenie ziarna. Holendrzy wkrótce znacznie udoskonalili perskie odkrycie - dodali płócienne żagle oraz wprowadzili obracaną "czapę" na szczycie wiatraka, co znacznie uprościło nastawianie do wiatru - nie trzeba było obracać całej konstrukcji, dzięki temu także można było budować większe i mocniejsze wiatraki.
W pierwszej połowie XIV wieku zaczęto stosować wiatraki do osuszania - każdy wiatrak napędzał pompę (śrubę archimedesa), która pozwalała podnieść wodę o kilkadziesiąt centymetrów do kanału odprowadzającego. Łącząc takie wiatraki szeregowo można było osuszać tereny położone nawet 2 metry poniżej poziomu morza.
W następnych stuleciach rozkwitło przemysłowe wykorzystanie wiatraków. Pojawiły się wiatraki tartaczne, dzięki którym Holandia mogła mieć jedną z najpotężniejszych flot na świecie. Inne wiatraki mieliły i mieszały pigmenty, rozdrabniały skały na kruszywa, plotły sznury konopne, wyciskały olej, mieliły tytoń, drewno (na papier), zboża, kakao, kawę, gorczycę (na musztardę)...
W pierwszej połowie XIX wieku nawet przerabiano wiatraki na elektrownie wiatrowe, jednakże z uwagi na kapryśność wiatru i problemy z ustabilizowaniem napięcia, zaniechano tych działań. Nowe technologie pozwoliły powrócić w ostatnich latach do idei zamiany wszechobecnej tutaj energii wiatru na prąd elektryczny , dzięki czemu w Holandii teraz jest dużo więcej nowoczesnych turbin wiatrowych niż tradycyjnych drewnianych wiatraków. Jednak z powodu coraz częstszych protestów mieszkańców wiatraki zaczęto lokować także na morzu, nawet 25 km od lądu.
Oobecnie w Holandii jest niewiele ponad 1000 wiatraków, z czego wiele jest albo samodzielną atrakcją turystyczną, albo współtworzy skansen (na zdjęciu właśnie Zaanse Schans), choć jest też sporo wiatraków w prywatnych rękach, utrzymujących się tylko dzięki zapaleńcom i ich miłości do tradycji holenderskiej. Niektórzy nawet zamieszkali w wiatraku - niedaleko Haarlemu jest właśnie taki, w którym mieszka starszy pan, w soboty lub niedziele siada dumny na ławeczce przed "domem" i zaprasza przechodniów i rowerzystów, żeby choć na chwilę weszli i obejrzeli jego ukochany wiatrak.

niedziela, 6 września 2009

Opakowania zwrotne i segregowanie śmieci

Może to są i przyziemne rzeczy, ale warto zwrócić uwagę na różnice pomiędzy Polską i Holandią w dziedzinie tzw. "domowej ekologii". Wygląda to tutaj troszeczkę inaczej, niż się spodziewałem. Wcześniej mieszkałem czasowo w Niemczech i tam na dole budynku było 5 kolorowych pojemników na śmiecie i wszyscy pilnowali się wzajemnie, żeby ładnie posegregować odpadki. W ogóle nie pamiętam takiego "ogólnego" kosza - był pojemnik na odpadki organiczne, na papier, szkło, metal, opakowania (kartony i plastik). Żarówki, baterie i elektronikę zostawiało się za darmo w specjalnych punktach, w każdym większym sklepie chyba. Było to dawno temu, więc mogłem coś pokręcić, ale mniej więcej tak to było :)
W Holandii za to zdziwiło mnie, że tutaj większość ludzi wyrzuca wszystkie śmiecie razem. W domach się raczej nie segreguje, w najlepszym wypadku papier i szkło wrzuca się do specjalnych pojemników, które i tak są dość rzadko rozmieszczone. Dość negatywny obraz bardzo ekologicznego kraju, prawda? Nie do końca właśnie :) Z tego, co wiem, to wszystkie odpadki tutaj trafiają do specjalnych sortowni, gdzie odpowiednio wykwalifikowani pracownicy sortują śmiecie za Holendrów. No cóż - w kraju, gdzie większość ludzi śmiecie zostawia w raz w tygodniu w worku na ulicy raczej nie dało się innego systemu wprowadzić :)
Z to co jest bardzo pozytywnego w Holandii, to mnogość opakowań zwrotnych piwa. Zdecydowana większość piw kupowanych tutaj jest w butelkach zwrotnych. Ba, zwrotne są też tzw. "kraty", czyli plastikowe skrzyneczki na piwo. Jest to bardzo wygodne - butelki można wrzucać do maszyny pojedynczo albo maszyna akceptuje po prostu skrzynkę pełną butelek. Z wydrukowanym bonem w kasie ma się zniżkę albo zwrot pieniędzy. Jedna butelka po piwie to najczęściej 10 centów, a genialne jest to, że nie trzeba żadnych paragonów - można te butelki oddać w dowolnym sklepie.
Ciekawostką jest też to, że niektóre opakowania plastikowe też są zwrotne. Wodę mineralną kupuję (w Holandii to dziwne, bo wszyscy piją kranówę) w butelkach, na których jest napis "W Holandii butelka zwrotna, kaucja 25 centów, w Belgii niezwrotna". W Amsterdamie widziałem Polaków zbierających takie butelki z koszów, bo w sumie mało który turysta spodziewa się zwrotnej butelki 1.5 l. Paręnaście takich butelek i już jest kasa na danie obiadowe w markecie :)
W niektórych sklepach jest też specjalna "dziura w ścianie", gdzie można wrzucić plastikowe butelki niezwrotne, ale raczej jest to rzadkością. Baterie i żarówki można zostawić w pojemniku w urzędach czy większych sklepach, ale to raczej europejski standard.

W następnym odcinku będzie o wiatrakach, w tym także, do czego je Holendrzy wykorzystywali.