niedziela, 29 czerwca 2008

Tu są inżynierowie!

Zachwycałem się na samym początku infrastrukturą komunikacyjną - osobne drogi dla rowerów i autobusów. Po jakimś czasie zobaczyłem jeszcze jedną dość powszechną tutaj rzecz, która mnie zachwyciła - mosty zwodzone. Holandia jest krajem rzek i kanałów, z których większe i główniejsze są żeglowne, dlatego wszystkie mosty na nich są ruchome. Dominują mosty podnoszone najprzeróżniejszych typów, są też mosty obrotowe, na pewno też inne, ale ich jeszcze nie widziałem. Co najbardziej dziwi to to, że dość spory most szerokości ok. 15 metrów po opuszczeniu przylega do stałej części mostu w ten sposób, że szczelina ma nie więcej niż 3-5 mm - tak milimetrów, a nie centrymetrów! Bardzo często szczelina jest tak mała, że jej wręcz nie widać. Polakowi się to w głowie nie mieści :)
Każdy most wyposażony jest w budkę, z której się nim steruje, ale nikt tu nie siedzi na stałe. Nie wiem, jak działa ten system, ale chyba przepływające statki dzwonią do odpowiedniego urzędu, a tam pracownik wsiada na rower i przyjeżdża otworzyć most. Wszystko jest najprawdopodobniej za darmo.
Najciekawsze jednak zostawiłem na koniec - wyobraźcie sobie, że tu są zwodzone mosty kolejowe. Niby to nic, ale pomyślcie - jak zrobić most zwodzony na zelektryfikowanej linii kolejowej? I co najważniejsze - po takim moście opuszczonym pociąg przejeżdża rozpędzony, w ogóle nie zwalnia, nie podskakuje, nie hałasuje, absolutnie nic - jak gdyby po równiutkim stole jechał! Ciekawe ile polskich firm by odpowiedziało "nie da się", gdyby dostały do zaprojektowania taki most...

czwartek, 26 czerwca 2008

Ptasie mleczko

Na rynku nieruchomości na wynajem w Holandii dominują duże i nieumeblowane mieszkania, ja szukam czegoś niezbyt dużego i umeblowanego, dlatego też nie mam zbyt dużego wyboru. Co dwa dni przeglądałem kilka holenderskich stronek z ofertami mieszkań i bardzo się ucieszyłem, gdy pewnego dnia zobaczyłem wręcz idealne mieszkanko - nieduże, niedrogie, w samym centrum, do wzięcia prawie od zaraz, no i oczywiście umeblowane. Do tego mieszkanie miało mieć taras na dachu - nic tylko wynajmować :)
Umówiłem się na oglądanie tego mieszkania, pani pracująca w agencji pośrednictwa przyszła w towarzystwie drugiego zainteresowanego, jak się później okazało, z Rumunii. Gdy na nią czekałem, zobaczyłem na domofonie nazwisko ze swojską końcówką "ski", ale nie wiedziałem, o które mieszkanie chodzi. Okazało się, że w tym mieszkaniu są jeszcze lokatorzy, ale że na dniach się wynoszą, więc pani przepraszała za bałagan. Mieszkanie jest na piętrze, prowadzą do niego osobne schody - jak to z reguły w Holandii - strome i wąskie. Wnętrze, jak to wnętrze chyba każdego holenderskiego mieszkania - ściany białe, meble z Ikei, surowo, mało przytulnie. Mieszkanie było o tyle dziwne, że prawie w ogóle nie miało drzwi - np. brakowało drzwi do sypialni, a układ był taki dziwny, że w środku były trzy wąskie korytarzyki.
Szybko zorientowałem się, że w mieszkaniu nie ma pralki i nie ma możliwości podłączenia (swoją drogą - jak tamci lokatorzy mieszkali tam rok bez pralki?), okna wychodzą tylko na północ i w sumie na ścianę budynku obok, mieszkanie jest zaniedbane i w ogóle mi się nie podobało. No ale jeszcze chwilkę oglądałem. W kuchni przykuł moją uwagę znajomy fiolet - było to nasze swojskie ptasie mleczko Wedla :) Dokładniejsze oględziny ujawniły przepis na udziwnione naleśniki po polsku, kilka polskich książek, płyty DVD z filmami po polsku oraz inne drobiazgi.
Mieszkania tego nie wynająłem, choć lokalizacja była świetna - tuż przy deptaku odchodzącym z rynku, parędziesiąt metrów od kanału (na zdjęciu dość podobna uliczka, typowa dla centrów holenderskich miast) - niestety minusów było znacznie więcej. Całe szczęście pisząc ten tekst mam już praktycznie wynajęte inne mieszkanie, jednak opowiem o tym innym razem :)

środa, 25 czerwca 2008

Wynajmowanie mieszkania

Dziś jako wstęp do późniejszego tematu opiszę podstawowe sprawy związane z wynajmowaniem mieszkania w Holandii, a jest wiele różnic w porównaniu do Polski. Przede wszystkim w Holandii istnieje obowiązek meldunkowy i bez meldunku nic się nie uda załatwić - ani numeru BSN (taki ichni NIP), ani konta w banku, ani nic. Bez numeru BSN nie da się też legalnie pracować. Całe szczęście przepisy meldunkowe są tu rozsądne i właściciel mieszkania może swobodnie meldować i wymeldować, kogo mu się żywnie podoba - a co najważniejsze - bez potrzeby zgody tej osoby (w PL potrzebna jest zgoda człowieka, do jego wymeldowania - absurd).
Dlatego nawet krótkotrwałe wynajęcie mieszkania wiąże się z zameldowaniem pod nowym adresem i formalnościami urzędowymi z tym związanymi. Co za tym idzie, musi istnieć legalna umowa najmu, od której właściciel mieszkania płaci podatki. Praktycznie nie istnieje rynek bezpośredniego wynajmu mieszkań (chyba że bez umowy i bez meldunku u jakiegoś Turka), wszystko załatwia się przez agencje. Te agencje tutaj nazywają się makelaar i mają dość wyśrubowane ceny, do tego w ogóle mają dla Polaka dość niespotykane podejście - trzeba zapłacić, żeby w ogóle mieć dostęp do ich bazy mieszkań!
Mieszkania są drogie, w Amsterdami osiągają absurdalne ceny, poza Amsterdamem i tak ciężko wynająć umeblowane mieszkanie dwupokojowe poniżej 1000 euro miesięcznie (z mediami). Napisałem umeblowane, bo większość mieszkań na rynku jest pusta. Najgorszy jednak jest początek, bo poza prowizją dla "maklera" wpłaca się także kaucję. Załóżmy, że znaleźliśmy tanie mieszkanie, które kosztuje 900, a właściciel rząda tylko jednomiesięcznej kaucji. Wtedy nasz koszt to 900 euro + 19% vat jako prowizja dla agencji, 900 euro czynszu za pierwszy miesiąc i 900 euro kaucji, co razem daje 2871 euro na początek. Gdy jednak mieszkanie kosztuje 1000 euro, a kaucja wynosi dwa miesiące, to wtedy wyskakujemy z prawie 4200 euro (prawie 15.000 zł). Pogodzenie się z tym zajmuje Polakowi trochę czasu...

poniedziałek, 23 czerwca 2008

Trochę geografii

Jest jedna rzecz, która się rzuca w oczy przybyszowi z Polski już pierwszego wieczoru w Holandii: tu jest długo jasno. Wieczorem, kiedy w Polsce bywa już ciemnawo, nad wiatrakami świeci jeszcze słońce (na zdjęciu centrum Haarlem, zdjęcie zrobione o 21:00!). Według moich obliczeń różnica czasu wschodów zachodów słońca powinna być na poziomie ok. 1 godziny (ponad 15 stopni różnicy długości geograficznej), ale postanowiłem sprawdzić dokładniej na sieci. Według weather.com dziś w Krakowie wschód słońca był o 4:31, a zachód o 20:53. Tymczasem w Haarlem (także dzisiaj) wschód słońca był o 5:20, a zachód o 22:08.
Wyszło więc, że wschód słońca był dziś o ok. 50 minut później, a zachód później aż o 75 minut.
Cóż, takie jest dobrodziejstwo jednej strefy czasowej w większości krajów UE.
Letnie wieczory są bardzo długo jasne, ale różnica czasu uwidacznia się także w zimie, tym razem negatywnie - kiedy w Holandii ludzie jadą rano do pracy w ciemnościach, to w tym samym czasie w Polsce niebo już jest jasno-szare i jest dużo jaśniej.
Jeśli już bazujemy na współrzędnych geograficznych, to warto także wspomnieć, że Haarlem położone jest też prawie 2.5 stopnia bardziej w kierunku północy, skutkuje to tym, że latem dzień jest troszkę dłuższy, ale za to zimą jest krótszy niż w Krakowie. Dziś np. dzień był dłuższy o prawie pół godziny w porównaniu do Krakowa, ale za to dużo zimniejszy. Jednak pogoda w Holandii to temat dla niejednego wpisu na tym blogu, więc na razie na tym zakończę :)

niedziela, 22 czerwca 2008

Banki

Niedawno zakładałem konto w banku holenderskim i mogę porównać bankowość polską i holenderską. W Polsce ceniłem banki internetowe, bez wielkich pałaców w najdroższych częściach miasta, ciekawostką dla mnie było to, że w Holandii takiego banku nie ma. Tak naprawdę to od niedawna jest, ale dopiero startuje i nic tam nie działa, a do tego interfejs bankowy jest tylko po niderlandzku. Właśnie język interfejsu www był dla mnie najważniejszym kryterium. Dlatego spokojnie z rozważań odrzuciłem Postbank (bank pocztowy), także dlatego, że skojarzenia z pocztą w Polsce były wybitnie negatywne. Nie żałowałem też, że nie będę miał konta w Rabobanku (tu skojarzenia nazwy z rabowaniem jest wybitnie jednoznaczne), do wyboru miałem Fortis i ABN Amro, bo tylko te dwa banki udostępniały bankowość internetową po angielsku (a co się później okazało, Fortis niedawno wykupił ABN, więc praktycznie wyboru nie miałem :)).
Za to ciekawe jest co innego, natomiast zupełnie inny system korzystania z bankomatów. W Polsce każdy mający konto w banku musi nauczyć się długiej listy bankomatów, z których może korzystać za darmo (np. mBank pozwala wypłacać bezpłatnie w Euronecie, BZ WBK, eCard, Cach4You), a za użycie innego zostanie ukarany opłatą. W Holandii wygląda to zupełnie inaczej i reguły są jednakowe dla wszystkich banków: z wszystkich bankomatów można korzystać bezpłatnie, ale z bankomatów innych niż macierzysty bank nie można wypłacić więcej niż 250 euro dziennie - przyznacie, że jest to dość proste i wygodne.
Za to tutaj jest bardzo mało bankomatów, bo gotówkę można podejmować w sklepach. Standardem jest to, że idzie się do sklepu po "paczkę fajek i 100 euro" :) Tylko przyjezdnego z Polski może spotkać niespodzianka, bo powszechnie akceptowane są tylko karty Mastercard, gdy w Polsce raczej powszechniejsza jest Visa. Co ma więc zrobić Polak z kartą Visa? Nauczyć się na pamięć lokalizacji wszystkich 5 bankomatów w swoim mieście :)
Zakładanie konta w holenderskim banku jest dość traumatycznym przeżyciem dla kogoś, kto lubi, żeby obsługiwano go szybko i skutecznie. Po założeniu konta w banku nie można z nim nic zrobić (ani zalogować się, ani karty używać, ani nic) dopóki w systemie bankowym nie ma zeskanowanego podpisu posiadacza. A ile to trwa? A jakoś do dwóch tygodni, proszę się nie spieszyć :)

piątek, 20 czerwca 2008

Mieszkańcy Holandii to...

Na pierwszy rzut oka pytanie jest proste. Kto mieszka w Holandii? Odpowiedź "Holendrzy" też jest prawidłowa, ale w połowie czerwca 2008 nie jest to takie oczywiste :)
Właśnie trwają mistrzostwa Europy w piłce nożnej (w Holandii jest zwyczaj robienia ołtarzyków na oknach i balkonach z różnych okazji, także podczas mistrzostw, ale dokładniej o tym napiszę kiedyś indziej) i patrząc wieczorami na ulice holenderskich miast, wcale nie mamy wrażenia, że jesteśmy w Holandii. A gdzie, jak nie w Holandii? Jakieś 3000 km na wschód - w Turcji :)
Na razie Holendrzy idą jak burza i wygrywają wszystkie mecze, jednak tego tutaj nie widać. Oczywiście ulice są udekorowane na pomarańczowo (choć pomiędzy pomarańczowymi chorągiewkami widać sporo czerwonych tureckich flag), ale po meczu wygranym przez Holandię jakoś nic się nie dzieje. Holendrzy wyłączają telewizor i idą spać :)
Za to po meczu wygranym przez Turcję spać nie można za wiele - Turcy cieszą się wybitnie głośno i ekspresyjnie - standardem jest jeżdżenie ulicami z włączonym klaksonem, światłami awaryjnymi i wielką flagą turecką wystawioną przez okno. I potrafią tak jeździć parę godzin! :)
Jedno trzeba przyznać - reprezentacja Turcji nie szczędzi swoim rodakom emocji. W meczu z Czechami kilka dni temu Turcja przegrywała 0:2, żeby dosłownie po chwili prowadzić 3:2. W dzisiejszym meczu Turcja długo remisowała z Chorwacją, w 118 minucie padła bramka dla Chorwacji, 2 minuty później Turcy doprowadzili do remisu, żeby w rezultacie wygrać w karnych!
Jednak Holandia nie ma najgorzej - Turcja weszła do półfinałów i za kilka dni zmierzy się z Niemcami - oj nie chciałbym być w Niemczech podczas tego meczu - będzie to istna wojna domowa :) Ewentualny mecz Turcja-Holandia co prawda jest możliwy, ale jakoś w to nie wierzę. Poza tym chciałbym pospać :)

wtorek, 17 czerwca 2008

Do you speak English?

No właśnie, "do you speak English"? W wielu krajach jest to podstawowy zwrot, którego uczą się wyjeżdżający Polacy. Co ciekawe w Holandii jest zupełnie nieprzydatny, bo tu każdy mówi po angielsku. Ani razu nie zdarzyło mi się zapytać, czy rozmówca mówi po angielsku - po prostu zaczynałem po angielsku i otrzymywałem ładną, wyraźną i gramatyczną odpowiedź. Kiedy przypadkowo ktoś zwróci się do nas po niderlandzku, wystarczy powiedzieć "English, please" i zaraz dostaniemy to samo pytanie, tylko że zadane ładnym i gramatycznym angielskim.
Skąd się to bierze? Myślałem, że holenderskie dzieci od maleńkości uczone są jednocześnie rodzimego języka i angielskiego, ale jednak nie - większość dzieci w Holandii zaczyna naukę angielskiego dopiero w wieku 12 lat. Prawdopodobnie chodzi jednak o co innego - holenderska telewizja wszystkie zagraniczne filmy nadaje z oryginalną ścieżką dźwiękową, po niderlandzku są tylko napisy - to powoduje, że dzieci od małego osłuchują się z angielskim i potem w szkole robią bardzo szybkie postępy - mają kontakt z językiem na codzień, a nie 2x w tygodniu po 45 minut, jak uczniowie w Polsce.
No dobrze, przynam, że przesadziłem trochę - nie każdy mówi po angielsku, niektórzy (szczególnie ciemniejszej karnacji) ledwo niderlandzkiego się zaczęli uczyć, a co dopiero mówić o posługiwaniu się dodatkowym językiem. Jednak nawet ta mała grupa rozumie większość podstawowych zwrotów po angielsku. No i trudno też, żeby Turek mieszkający od paru lat w Holandii mógł wpływać na nasz obraz krainy wiatraków i tulipanów.
Ułatwieniem dla Holendrów na pewno jest to, że ich język jest w pewnym stopniu podobny do angielskiego (gramatyka jest co prawda bliższa niemieckiej, ale wiele słów brzmi podobnie do angielskich). Niestety czasem ci co bardziej pewni siebie mówiąc po angielsku, gdy brakuje im jakiegoś słowa, używają jego niderlandzkiego odpowiednika, sądząc, że po angielsku jest to na pewno jakoś podobnie :) Tak na przykład robił pan oprowadzający nas po wiatraku, choć akurat to jest historia na osobny wpis - już wkrótce!

środa, 11 czerwca 2008

Amsterdam

W sumie tu miała być spóźniona relacja z Amsterdamu, ale z powodu meczy Euro 2008 wszystko mi się poprzesuwało. W sobotę byliśmy w Amsterdamie, ale niestety tylko na kilka godzin, z których i tak większość spędziliśmy oglądając siatkarki plażowe, to znaczy siatkówkę plażową w wykonaniu młodych zgrabnych dziewcząt :)
Amsterdam mnie oczarował, choć w sumie nie potrafię dokładnie określić czym. Może atmosfera międzynarodowego tłumu wśród charakterystycznej architektury tak działa, szczególnie jak z obecnych wszędzie coffee-shopów unoszą się kłęby aromatycznego dymu :) W każdym bądź razie w Holandi jeszcze będę długo, do Amsterdamu pojadę nie raz, bo wydaje mi się, że na zwiedzenie tego miasta potrzeba minimum 4 dni, a jego życie nocne można poznawać w nieskończoność. Jednak już podczas pierwszej wizyty nie mogliśmy sobie odmówić spaceru dzielicą czerwonych latarni, kontemplując panie wystawiające publicznie swe wdzięki na sprzedaż.
Ciekawostką jest to, że w Amsterdamie kompletnie nie ma gdzie zaparkować, co rekompensują całe szczęście pociągi i rowery. Pociąg z Haarlem do Amsterdamu jedzie może 20 minut i dociera od razu do samego centrum, więc będę się poruszał tylko nim. Strajk kierowców autobusów wciąż trwa, pociągi całe szczęście jeżdżą :) W samym Haarlem są drogowskazy rowerowe "Amsterdam 13 -->", jeśli one nie kłamią, to w ciągu godzinki powinno się dojechać do stolicy, na pewno to kiedyś przetestuję.
Kupiłem dziś bilet na pierwszy powrót do Polski (za trzy tygodnie), w sumie to cieszę się, że wrócę na chwilkę, mam nadzieję, że skosztuję brakujących mi smaków, np. pierogów ruskich, mniam, mniam!

piątek, 6 czerwca 2008

Vla

Przedmiotem postu jest vla. Co to takiego? Vla jest spotykane tylko w Holandii, a poza jej granicami, nawet w siostrzanej Belgii, nie da się go kupić. Jest to zawsze wielkim zaskoczeniem dla Holendrów jadących pierwszy raz za granicę.
Vla powstaje z mleka, jajek i czegoś dodającego smak - najczęściej jest to czekolada lub wanilia i właśnie takie vla są na zdjęciu obok. Sprzedawane jest w kartonach, w smaku przypomina budyń, natomiast konsystencja jest gęstej śmietany (da się wylać z kartonu). Mimo takiego składu vla sprzedawane w sklepach nie jest takie kaloryczne :)
Vla jest podstawowym produktem sprzedawanym w holenderskich sklepach, nawet najmniejszych sklepik spożywczy, w najdalszej wiosce na obrzeżach kraju, ma co najmniej dwa rodzaje vla, w dużych miastach jest ich odpowiednio więcej, są vla o różnych smakach, vla dwukolorowe będące mieszanką czekolady i wanilii, vla z dodatkiem bitej śmietany czy owoców itp. Każda pora roku ma kilka typowych dla siebie rodzajów vla, które są tylko wtedy sprzedawane.
Vla jest też składnikiem najpopularniejszego holenderskiego deseru, zwanego vla-flip. Przygotowuje się go z vla (najczęściej waniliowego), jogurtu oraz syropu owocowego bądź owoców. Co prawda w sklepach można kupić gotowe flipy, ale wielu holendrów woli przyrządzać go samodzielnie. Z vla wiąże się dodatkowy typowo holenderski zwyczaj, wręcz rytuałem jest dokładne wyskrobywanie kartonów z resztek vla (jest dość gęste i dużo zostaje w kartonie). Każdy holenderski dom ma odpowiednie narzędzie służące do wydobywania resztek pokarmów z butelek i kartonów (jest to obowiązkowe wyposażenie kuchni) - najczęściej jest właśnie używane do vla.
Jest piątek wieczór, dojadam którąś już miseczkę vla (zamiast kolacji), jutro pewnie wycieczka do Amsterdamu. Możliwe, że nie będę często aktualizował bloga, bo zaczyna się Euro 2008! Futbol w Holandii to osobny temat, wspomnę o nim na pewno w jednym z najbliższych odcinków :)

Samochody

Będąc w Polsce można mieć czasem mylne wyobrażenia o samochodach poruszających się w zachodnich krajach, szczególnie, że nasz sąsiad, Niemcy, przoduje w dużych i ładnych samochodach.
Jak to wygląda w Holandii? Już po chwili rzucają się w oczy dwa spostrzeżenia - ja najpierw zauważyłem, że tu wszystkie samochody są małe, a chwilę później zdziwiło mnie, ile tu starych i niezadbanych samochodów. Niewielkie rozmiary samochodów można tłumaczyć problemami z parkowaniem, ale tak naprawdę to kwestia podatków. W Polsce podatki czy opłaty uzależnione są od pojemności skokowej silnika, niezależnie od jego wielkości, czyli za dwa samochody: malutki 3-drzwiowy hatchback i duże combi z tym samym silnikiem jest taka sama opłata (pomijam opłaty będące procentem wartości samochodu). Natomiast w Holandii kluczem jest waga samochodu. Dlatego tutaj nie spotyka się SUVów i aut terenowych, combi jest rzadkością, a dominują hatchbacki, widoczne też są smarty i podobne zabawki.
Holendrzy nie przywiązują dużej wagi do wyglądu samochodu. Traktują go jako normalne narzędzie pracy, to normalne, że po jakimś czasie nie wygląda jak nowy. Nie dopieszczają samochodów, często w środku jest bajzel wskazujący na półroczne wożenie worków z ziemniakami na siedzeniach na przemian z dużymi drapieżnymi zwierzętami :)
Oczywiście, że jak ktoś ma "wypasione BMW", to o nie dba. Jednak przeciętna osoba ma starego VW czy Peugeota, które naprawdę często przedstawiają obraz nędzy i rozpaczy :)

Ciekawostką są samochody, na które nie trzeba prawa jazdy. Co prawda w Polsce też jest kategoria malutkich autek, które w świetle prawa są motorowerami, ale są one niewidoczne na ulicach. Tutaj natomiast dużo jest takich samochodów - w środku jest miejsce dla dwóch osób i korzystają z nich głównie emeryci. Oczywiście taki "samochód" osiąga maksymalnie 50 km/h i jechanie nim poza miasto jest kiepskim pomysłem, ale do poruszania się po mieście jest bardzo wygodny. Przykłady takich samochodów można zobaczyć np. na tej stronie.
W porównaniu z Polską widoczna jest jeszcze jedna różnica - wielu Holendrów nie ma samochodu, nawet jeśli finansowo sobie mogą na to pozwolić, bo... nie potrzebują. Mają rower, motocykl lub skuter (baaardzo tu popularne), w kraju jest fantastyczna komunikacja miejska i kolejowa. Po co Polakowi samochód? Do jeżdżenia do pracy, po zakupy czy poza miasto. W Holandi do pracy jeździ się rowerem, zakupy przywozi się rowerem ze skrzynką lub motorkiem, a poza miasto jedzie się pociągiem. Co jeszcze ludzi tutaj odstrasza od aut? Korki są powszechnością na większości holenderskich autostrad. Codziennie rano i popołudniem, w godzinach dojazdów i powrotów z pracy cały Amsterdam ring jest zablokowany, podobnie się dzieje w okolicach wszystkich większych miast w Holandii. Jest to zjawisko tak powszechne, że dwie nieznajome osoby jak o czymś rozmawiają, to o pogodzie lub o korkach :)
Koniecznie trzeba wspomnieć o skuterach i motorowerach - są tutaj bardzo popularne, ponieważ mogą jeździć po większości dróg rowerowych, co znakomicie ułatwia poruszanie się po kraju. Właśnie z powodu tego ułatwienia wiele osób zamiast samochodu wybiera właśnie skuterek. Ruch na ścieżkach rowerowych jest bardzo duży, rowerzyści i motorowerzyści często jeżdżą pod prąd, na czerwonym świetle, wyprzedzają na czwartego i piątego, poruszanie się pieszo po Holandii wymaga naprawdę oczu dookoła głowy i ciągłej uwagi.

Na zdjęciu jeden z kilku parkingów przy dworcu głównym w Haarlem. Na każdym koło 300 -500 rowerów, razem koło 2000.

wtorek, 3 czerwca 2008

Strajk kierowców autobusów


Od około tygodnia w Holandii trwa strajk kierowców autobusów. Strajkuje prawie cały publiczny autobusowy transport kraju. Co ciekawe, ten strajk ma dość ciekawą formułę, w Polsce nieznaną.
Tydzień temu związki zawodowe kierowców autobusów ogłosiły strajk, ale wszyscy pracowali, tak jak do tej pory, autobusy jeździły - nikt tego strajku nie zauważył, więc pewnie dlatego strajk nie był skuteczny :) Dlatego po tygodniu ktoś wpadł na pomysł, że może jednak warto rozszerzyć strajk o dodatkowe akcje. Nie rozumiem szczegółów akcji, ale każdego dnia kierowcy wybierają sobie kilka godzin, podczas których nie jeździ zdecydowana większość autobusów. Najważniejsze magistralne autobusy kursują, ale nie co 5-10 minut, a co 30-60, a dodatkowo kierowcy w ramach buntu nie podbijają strippenkaarten (to takie holenderskie bilety), więc przejazd podczas strajku jest gratis.
Dlaczego o tym pisz? W sumie zdarza się to w innych krajach, także w Polsce. Najbardziej dziwne dla mnie są reakcje ludzi i mediów. W Polsce strajk MPK z jednego miasta jest "news of the day" - od tego zaczynają się wszystkie wiadomości, w TV widać tłumy ludzi na przystankach narzekających, że do pracy nie dojadą, że ci kierowcy tacy źli i okropni i w ogóle. Tutaj temat strajku kierowców jest nieobecny w mediach. Ponieważ rower mi udostępniony był zepsuty, miałem dziś rano dojechać do pracy autobusem. Czekałem 35 minut na przystanku na autobus magistralny na dworzec, a z dworca dojechałem taksówką do firmy. Podczas mojego czekania na przystanek przychodzili Holendrzy, tablica normalnie pokazująca najbliższe autobusy wyświetlała informację "Z powodu strajku kursy autobusów zostały wstrzymane albo są nieregularne". Holendrzy nijak tego nie komentowali, nie krytykowali, jak z nimi rozmawiałem, to mówili mniej więcej tak: "Strajk? Hmmm, nie wiedziałam, no to pojadę rowerem. Że pada? To wezmę pelerynę" - zero złości, złorzeczenia, użalania się, po prostu całkowita akceptacja otaczającego ich świata. Całkowity luz. W sumie mają rację - nawet najmocniejsze przekleństwa na przystanku nie spowodują, że autobus przyjedzie. A złość i stres tylko skrócą życie :)
Bardzo mi się podoba ich podejście do życia, spróbuję się go nauczyć, ale nie wiem, czy mi się to uda. W końcu narzekanie jest takie polskie... :)

Aha, jaka jest przyczyna strajku? Niskie zarobki. Kierowca autobusu zarabia około 1600 euro netto miesięcznie (ok. 5500 zł) - ciężko mi ocenić, czy na warunki holenderskie to jest dużo, czy mało. Na razie nie ma wizji zakończenia strajku, bo rząd nie ugina się pod żądaniami kierowców. A Holendrzy się tym i tak nie przejmują, najwyżej pojadą do pracy rowerem :) Miasto jest otwarte dla rowerów - na zdjęciu powyżej typowy przykład - uliczka prowadząca do rynku, a przy niej charakterystyczny znak - zakaz wjazdu, nie dotyczy rowerów.

poniedziałek, 2 czerwca 2008

There ain't no such thing as a free lunch

A jednak, są darmowe lunche, przynajmniej w mojej pracy :)

Jak to wygląda? Niestety Holendrzy ciepły posiłek jadają wieczorem, w ciągu dnia są jakieś kanapki, ewentualnie ciepłe przekąski. Lunch w mojej firmie polega na tym, że od samego rana są skrzynki wypełnione bochenkami chleba najprzeróżniejszych rodzajów, a w lodówce różne wędliny, sery, pomidory, ogórki, sałata, majonezy, keczupy itp itd. Do tego owoce, soki, mleko, różne słodkie smarowidła do chlebów, posypki na chleb (tak, posypki - u nas się tym dekoruje torty, u nich kanapki) i kilka innych rzeczy, których przeznaczenia nie znam.
Jest sandwich toster, kuchenka mikrofalowa, więc na upartego można coś na ciepło też zjeść. No i oczywiście wielka maszyna, która robi 10 rodzajów kawy, 2 rodzaje czekolady i jeszcze częstuje wrzątkiem na herbatkę.
Niektórzy spryciarze już od rana coś pałaszują mając dodatkowo darmowe śniadanie, może do nich dołączę, jako że kantyna jest tuż obok pokoju, w którym siedzę.
A dla umilenia nastroju na ścianie wisi wielki telewizor, który wyświetla holenderski odpowiednik TVN24.

Tylko nie dajcie się zwieść, że to typowe w Holandii :) Wszyscy z firmy podkreślali, że jest to jedyna znana im firma w kraju dająca darmowy posiłek.

A na zdjęciu jest sklep z serami sprzedający grubo ponad setkę różnych serów, z których większość wygląda i pachnie zdecydowanie inaczej niż to, co możemy w Polsce kupić.

niedziela, 1 czerwca 2008

Jutro do pracy

W niedzielę odbyłem spacer odwiedzając zamknięte sklepy, zamkniętą informację turystyczną, zamkniętą pocztę itp :) Nawet na moment wyszło słońce i ujrzałem skrawek błękitu, ale nie było jakiejś sensacji w tym czasie na ulicach, więc pewnie nie jest to taką rzadkością w tym kraju ;)
Spacerowałem po mieście oglądając domy i mieszkania i uliczki (jedna na zdjęciu obok), specjalnie nie wziąłem roweru, żeby w spokoju się rozglądać. Zresztą rowery w obecnym tymczasowym mieszkaniu mają bardzo niewygodne siodełka, a ja już wiem, co by niektórzy pomyśleli, gdybym im powiedział, że drugi dzień w Holandii, a już mnie tyłek boli ;)
Wcześniej dużo czytałem o braku firanek w oknach, ale co się najbardziej rzuca w oczy, to wielkie okna. Tam wszystkie mieszkania mają ooooooooogromne okna, w mieszkaniu, gdzie tymczasowo przebywam, okna zaczynają się ok 60 cm nad podłogą i ciągną się do samego sufitu, poziomo idą od ściany do ściany - naprawdę wrażenie jest niesamowite, no i bardzo rozjaśnia to pokój. A firanki jednak są w oknach, co prawda rzadko, ale są. Niektórzy, szczególnie mieszkający na parterze mają zmatowione części okien, ale i tak spacerując w dzień mogłem swobodnie zaglądać do wielu mieszkań, wieczorem na pewno efekt jest dużo wyraźniejszy i prawie każde mieszkanie ma swój Truman show, czy swój teatrzyk. Co prawda najczęściej pewnie jest przedstawienie "Kilku ludzi na kanapie ogląda telewizję", ale na pewno bywają chlubne wyjątki :)
Tematem rzeka jest też "dzieci i rowery" - widziałem kilka różnych patentów na wożenie dzieci, jeden ciekawszy od drugiego. Często spotykane są rowery a'la riksza, gdzie z przodu jest skrzynia, w której można przewieźć worek ziemniaków albo czwórkę dzieci, z których każde ma swoje pasy bezpieczeństwa :) Bardzo popularne są siodełka w miejscu bagażnika, bywa coś w rodzaju siodełka na przedłużonej ramie, takie "naczepki" z siodełkiem i inne nieprawdopodobne patenty. Zastanawiam się, co by zrobili polscy policjanci widząc dzieci przewożone w drewnianej skrzynce przymocowanej do roweru, w ilości nawet sztuk cztery :)

A jutro do pracy, o 13:00 mam umówioną wizytę w urzędzie imigracyjnym czy czymś takim, gdzie mają mi wkleić naklejkę do paszportu, że jestem tu legalnie, zameldować mnie itp. Mam nadzieję, że dostanę od razu laptopa, samochód, biurko, fotelik itp. Doszły mnie już ploty na temat lunchów w tej firmie (są naprawdę ciekawe), ale szczegóły opiszę jutro, gdy to sprawdzę. Dość, że zapowiada się naprawdę interesująco!